dowgielewiczowa

Irena Dowgielewicz


Urodzona w 1921 r. w Kijowie. Studiowała na wydziale architektury Politechniki Warszawskiej. W 1936 r. redaktor czasopisma młodzieży ziem zachodnich „Nasze Prace”, na łamach którego debiutowała w 1935 r.
W Gorzowie osiadła w 1946 r. Przez trzy lata była dyrektorem Fabryki Mebli w Witnicy, póĽniej naczelnikiem Wydziału Pracy i Płac w Zjednoczeniu Przemysłu Meblarskiego w Poznaniu. W 1951 r. wyszła za mąż za Michała Dowgielewicza i zaprzestała pracy zawodowej. Zajmowała się prowadzeniem domu i pisaniem. Od 1962 r. w Związku Literatów Polskich.
Otrzymała: w 1967 r. tytuł Lubuszanina Roku oraz Lubuską Nagrodę Kulturalną i nagrodę Miasta Gorzowa, w 1972 – nagrodę Ministra Kultury i Sztuki III stopnia, w 1978 r. – Nagrodę Gorzowską oraz odznaczenia: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, „Za zasługi dla województwa zielonogórskiego”, „Za zasługi dla województwa gorzowskiego”. Od 1962 r. członkini Związku Literatów Polskich. Przez ostatnie lata poważnie chorowała. Nie uczestniczyła w życiu miasta. Zmarła w 21. II. 1987 r. Pochowana na gorzowskim cmentarzu.
W Filii Zbiorów Specjalnych WiMBP znajduje się pokaĽne archiwum autorki zawierające jej rękopisy, maszynopisy z poprawkami, notatki, zdjęcia a nawet „Ostatnia wolę” spisana na kartce papieru. 30 stycznia 1998 r. odsłonięto obelisk upamiętniający dokonania twórcze Ireny Dowgielewicz w parku naprzeciw domu, w którym mieszkała przy ul. Dąbrowskiego 18. Na polnym kamieniu znalezionym w lesie w Wieprzycach znajduje się medalion z portretem autorki wykonany przez Zofię Bilińską i tablica z tekstem: „Irena Dowgielewicz, pisarka, mieszkała i tworzyła w Gorzowie Wielkopolskim w latach 1945-1987” oraz jej słowa: „Ja to miasto naprawdę kocham”.
Wydała: „Lepszy obiad” – opowiadania (Poznań 1962) opowiadanie z tego tomu pt. Komisje” opublikował „Tygodnik Kulturalny” a wydawnictwo „Czytelnik” włączyło do antologii opowiadań z lat 60-tych; „Sianie pietruszki” – wiersze (Zielona Góra 1962), „Przyjadę do ciebie na pięknym koniu” – opowiadania (Poznań 1965), „Krajobraz z topolą” - powieść (Poznań 1966), „Most” - opowiadania (Warszawa 1968), „Stadion dla biedronki” – wiersze (Zielona Góra 1970), „Tutaj mieszkam” – wiersze (Warszawa 1973), „Wiersze wybrane” (Zielona Góra 1977), „Znalazłam światło” – wiersze (Gorzów 1989). „Wujaszek Snep i inni przyjaciele” - opowiadania” (Gorzów 1999), „Tutaj mieszkam” – (Gorzów 2001, tom zawiera: „Krajobraz z topolą”, „Przyjadę do ciebie na pięknym koniu”, „Lepszy obiad” i wybrane wiersze oraz trzy szkice: Stefanii Kiełbasiewicz, Mieczysława Miszkina i Anny Makowskiej-Cieleń ). Jej utwory były tłumaczone na język niemiecki, rumuński, słowacki. Bibliografia w opracowaniu Grzegorza Chmielewskiego opublikowana została w książce „Gorzów Wlkp. 1945 – 1950”. W 1997 r. w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Gorzowie opracowano pełną bibliografię autorki.

Popularny szkic Mieczysława Miszkina o twórczości Ireny Dowgielewicz zawiera książka „W przestrzeni tęczy”. Z okazji odsłonięcia obelisku jej poświęconego wydawnictwo Wojewódzkiego Ośrodka Metodycznego wydało wspomnienia o Irenie Dowgielewicz zatytułowane „Tu moja najbliższa ojczyzna” (Gorzów 1998).

O sobie
Swoje pisarstwo traktuję jako bardzo ciężką i odpowiedzialną pracę. (...) Uważam, że to, co jest powielone w dużej ilości egzemplarzy, co dociera do ludzi, powinno być bardzo sumiennie i odpowiedzialnie opracowane. Nie tylko pod względem treści, ale i formy. Piszą bardzo wolno, kilka razy magluje tekst. WypowiedĽ dla Polskiego Radia, opublikowane w artykule Romualda Szury „Tak dużo nadziei”, „Nadodrze” 1987 nr 6

Kopię, grzebię, odrzucam skorupy, żeby dokładnie dotrzeć do prawdy, znaleĽć dla niej prawdziwe słowo, co mi się czasem udaje, częściej nie. Lecz to jedyny sposób, w jaki potrafię pisać i tego żaden osąd nie odmieni. Ale rozumne i przenikliwe widzenie kogoś, kto moja pracę odbiera, ma dla mnie takie samo znaczenie jak radar dla rybackiego kutra.
Z notatek zachowanych w archiwum autorki w WIBP

O autorce:
Proza Dowgielewiczowej ma ciemną tonację. Bardzo konkretna, by nie rzecz: przyziemna w swoich realiach, realiach małych miasteczek, szarych, bardzo szarych ludzi, ich właściwie nierozstrzygalnych konfliktów. Czasem przypomina Boguszewską i jej „Całe życie Sabiny”. Zbigniew Pedziński pisał wręcz o „metaforyce kulinarno-gospodarskiej”. Dodajmy, że są to bardzo skromne kulinaria. Proza z pewnością współczująca, ale nie moralizująca, zbliżająca się niekiedy do reporterskiej wierności. W sumie perspektywa świata bardzo melancholijna.
Piotr Kuncewicz, Leksykon polskiej literatury współczesnej, s. 196

W swych prostych, trochę rozmyślnie staroświeckich wierszach ucudownia, mitologizuje codzienność, powszechność życia. Najprostsze rzeczy, najbanalniejsze sprawy jawią się w jej wierszach jak baśniowi goście. Jest w tych wierszach obecny konkretny dom ze sprzętami, pajęczyną, troską i radością, ogródek z maleńkim kwietnym krajobrazem, Gorzów Wielkopolski ze swoimi ulicami i ogonkami przed sklepem. A nad tym wszystkim świeci trochę ironiczne, trochę sentymentalne słońce. Irena Dowgielewicz prostymi środkami tworzy prawdziwą poezję z prawdziwymi wzruszeniami. Jest w tych wierszach szczęśliwe pojednanie staroświeckości z wrażliwością dzisiejszą.
Zbigniew Bieńkowski, za: „Mieszkam w wierszu” - antologia poezji lubuskiej pod red. Małgorzaty Mikołajczak i Beaty Mirkiewicz

Potrafiła umiejętnie łączyć to, co regionalne, z tym, co uniwersalne. Z codziennej tkanki życia wydobywać światło i wartości przedtem przez nikogo nie dostrzegane. Miała liryczny typ wyobraĽni, stąd jej proza jest inkrustowana poetyckimi metaforami, przenośniami, alegoriami.
Zenon Łukaszewicz, „Mój alfabet”, s. 40

Pisała o codzienności i zwyczajności. Jej bohaterami są ludzie prości uczestniczący w błahych z pozoru zdarzeniach. Większość opowiadań dotyczy czasów wojny i ukazuje wojenny dzień powszedni, ludzie niebohaterskich a przecież silnie przeżywających trudne wybory wymuszone przez czas. Precyzyjnie buduje specyficzna atmosferę i klimat spokoju zrodzony z głęboko humanistycznej postawy bohaterów. Dojrzałość i mądrość autorki zdecydowały o nieprzemijających wartościach literackich jej tomów poezji i prozy. Ukazuje problemy psychologiczne i moralne ludzi dotkniętych okrucieństwem wojny, chorobą, starością. Precyzyjnie buduje specyficzna atmosferę codzienności wypełnionej sprawami drobnymi, pozornie błahymi” –
Tadeusz Błażejewski – hasło „Dowgielewicz Irena” w: „Literatura polska” przewodnik encyklopedyczny

O „Moście”
Łączy je (opowiadania zawarte w książce) fakt, że wszystkie dotyczą tematyki okupacyjnej (...) jednak nie dotyczą bohaterów i bohaterek podziemia, nie zawierają opisów fajerwerkowych akcji organizacji konspiracyjnych. I mimo obecności w nich typowych realiów i rekwizytów życia pod okupacją, nie ma w tych utworach rozmachu syntezy czy epopei. Są za to opowieści o codzienności życia okupacyjnego, głównie pozawarszawskiego. Codzienności charakteryzującej się staraniem o codzienny chleb, lękiem przed terrorem wroga i walką z Niemcami. Konspiracja w opowiadaniach nie jest reprezentowana przez wodzów, ale szeregowców, którzy chcieli nie upodlić się, a przeżyć godnie i uczestniczyć w walce. Ich postacie są dalekie od psychologicznych uproszczeń, a jednocześnie jakieś czyste, uczciwe i moralnie optymistyczne.
Mieczysław Miszkin, Pisarka dojrzała i mądra, w: Z przestrzeni tęczy”

O „Lepszym obiedzie”
(i innych opowiadaniach współczesnych)

Stanowią kolejne zapisy z powszedniości. Ich mocną stroną jest wyraziście zarysowana analiza psychologiczna postaci, mądry, inteligentny komentarz autorski, niebanalne refleksje o życiu. One poetyzują rzeczywistość, pozwalają na nowe, zaskakujące w nich odkrycia. Uderza w nich przy tym znaczna obecność w losach bohaterów bólu, chorób, cierpienia. Umożliwia to domysł, że sama pisarka musiała w życiu niemało doświadczyć.
Inną, bardziej formalną cechą tych opowiadań jest bardzo spokojny, zrównoważony, rzekłbym „iwaszkiewiczowski” tok narracji. Bohater lub narrator komentują swe losy bez emocji, jakby z zewnątrz. Te cechy połączone z redukcją lub całkowitą eliminacją dialogu czynią z książek Dowgielewiczowej lektury trudne dla niewyrobionego czytelnika, ale tylko na pozór i tylko na początku. PóĽniej wciągają, bo autorka potrafi przekonać do swojego widzenia świata i sposobu opisu.
Mieczysław Miszkin, Pisarka dojrzała i mądra, w: Z przestrzeni tęczy”

Stadion dla biedronki
Ziemio, ojczyzno ludzi,
dziedzictwo zwierząt
carstwo wielkogłowej kapusty i pąków lipowych
matko kamieni
szczodra rodzicielko delikatnej tkaniny kurzu
zawieszonej na słonecznej smudze
która ją przenika złotawym drżeniem
piastunko głupawych domków i nadętych domiszcz
tolerancyjna gospodyni węgla i uranu
cierpliwe zwierzę, które można ranić i głaskać
obrosłe szczeciną trawy, świerków i Karpat.

Ciebie wielbimy chwaląc bełkot własny
ciebie obejmujemy w naszych łożach ciasnych

ciebie nazywamy rzeĽbiąc ciała chłopców młodych
ciebie stroją uczeni mianując pogody

ty przyjmujesz mój spokój wrażliwy jak dzwonki
po czym uczynisz ze mnie stadion dla biedronki

Notatki ze szpitala
Nie jestem dzielna
Proszę o mysią dziurę
Nie jestem ważna
ani cenna:
wielka jest mądrość nauczających pokory.
Targuje się
o byle ziele,
o wstawanie pochmurne,
o pałeczkę błazna
o noc bezsenną
o kuchnię pełną pary
ale nie o to:
qualis artifex

xxx
Pozostaw nam nadzieję,
która jest jak ręcznik na poręczy łóżka rodzącej,
dla nas
rodzących śmierć.
Nie możesz zabierać wszystkiego
bo nawet Hiobowi pozostały psy
Cokolwiek napiszemy na fasadzie naszego domu
z którego odchodzimy
będzie płaskie i suche jak stukanie kołatki,
bo to my
jesteśmy dĽwięcznością i cieniem.

Przyjadę do ciebie na pięknym koniu
(fragment)


- Marciu, widziałam Wojciecha Adalberta.
- Takie sny nie przystoją panienkom.
Koza pociągnęła Marię ze sobą do chlewka – czekałam cierpliwie na powrót pasterki, mimo woli podpiekana chęcią pochwalenia się mięsistym kawałkiem cielęciny z nerką dostarczonym po jej wyjściu przez RzeĽniczka-Wędrowniczka (vtak ochrzciła Maria naszego czempiona nielegalnego uboju).
Ale Maria unosiła się bezcieleśnie po kuchni zamieniona w światło i głos.
- Marciu, Marciu, on tu jest naprawdę.
Uszczypnęła mnie boleśnie w podbródek.
- Tłuścioch, on jest cudny. Gonił kozę w rączych skokach.
Roześmiała się lekko, dĽwięcznie, szeroko. To nie był zwykły, skąpy i gorzki uśmieszek Marii. Uwierzyłam.
- Oni tu mają siatkę – powiedziała rozpięta między zachwytem a rozmarzeniem.
- On wiedział, że mnie tam spotka. Puściłam sznurek i najpierw musiał gonić kozę, a potem wszystko mi powiedział. Ja mam uważać na dworzec.
- Mało ci było Pawiaka – denerwowałam się usiłując unieruchomić Marię i nakłonić do składniejszej relacji.
- On tu jest od samego początku, wcale nie wracał do domu. Wiesz, on miał stopień podporucznika z trzydziestego dziewiątego roku, najpierw dowodził, potem ich rozbili, a potem z jednym podoficerem i kilkoma żołnierzami, którzy też byli z naszych stron, przyszli tutaj i siedzieli po wioskach i w lesie, potem znaleĽli się jeszcze inni, najpierw sami przeprowadzali akcje, a potem się podporządkowali i dostali broń ze zrzutów, a Wojciech stopień porucznika. Tutaj są też inne oddziały, ale każdy działa osobno, bo to są te różnice polityczne – wyłożyła tonem osoby wtajemniczonej.
- Chryste Panie, a co ty masz do tego?
- Ja będę miała swoje godziny, to się jeszcze dokładnie ustali. Będę uważała na dworzec, jeśli pokażą się Niemcy, zaraz dam znać do leśniczego, bo on też należy, ilu ich jest i co robią. Przez telefon. W razie potrzeby, po godzinach urzędowania także otworzą pocztę.
- Też należą?
- Naturalnie.
- A on ciebie tak od razu wtajemniczył. Rzeczywiście konspiracja.
- Oni są w lecie. Co im zrobią? Tu nie Warszawa.
- Ale ty nie jesteś w lesie. Ani leśniczy, ani poczciarze.
- Złożę przysięgę. Już wszystko umówione. Wyszarpnęłam z pasją patelnię spomiędzy garnków, posoliłam grubo mięso, roztopiłam tłuszcz i zaczęłam je opiekać na odkrytej fajerce. Ledwo skończyła się szkarlatyna, zaczęła się konspiracja. A ta nie skończy się w sześć tygodni. (...)
- Będę się teraz ciągle bała o ciebie – do końca nie nauczyłam się prawdziwie wierzyć, że ginie się za nic.
- Marciu, ja jestem strasznie szczęśliwa.
- Ech...
- Będę coś robiła. I będę widywała Wojciecha.
Od dużego płomienia otwartej płyty zapalił się tłuszcz na patelni. Tego było mi już za wiele. Odsunęłam na bok mięso, zakryłam otwór saganem z wodą i zasiadłam przy oknie jak człowiek, który ma dużo czasu i spokojna głowę.
- Niech ci będzie.
- Marciu – wyciągnęła rękę do mojej twarzy, ale uchyliłam głowę – nie martw się. Ja wyglądam tak idiotycznie, że nikt mnie o nic nie posądzi.
- Jesteś idiotka.
Stała przede mną niewyrośnięta, z czystym dziecinnym rysunkiem warg i małym, nieco po trupiemu wąskim noskiem. Wzruszyła mnie i dlatego w tamtej chwili nie cierpiałam jej jeszcze bardziej. Wyniosłam się przed dom na ławeczkę – szczyty zmartwienia są szpiczaste, wchodzi się tam jakoś, ale zasiąść nie ma na czym. Skrobałam patykiem i godziłam się z wolna z sytuacją, ponieważ miała to do siebie, że właściwie nic innego nie można było uczynić.