![]() | Kazimierz Jankowski |
Aparatowy w drodze na Parnas 12 maja 2005 r. Kazimierz Jankowski skończyłby sześćdziesiąt lat, ale niestety, najbardziej utalentowany polski poeta-robotnik umarł 12 lat temu. Po ukończeniu Technikum Chemicznego w Gorzowie pracował m. in. jako aparatowy w ZWCh "Stilon". Zmarł na stanowisku pracy w czasie nocnej zmiany. Był niepokorny we wszystkim co robił - jako robotnik i jako poeta, publicysta i powieściopisarz - nie mógł pogodzić się z zastaną rzeczywistością. Walczył z nią na zebraniach, przy przemysłowej aparaturze chemicznej i w życiu codziennym. Spalał się w tych zmaganiach, aż w końcu dopadł go zawał. Jego psychika nie wytrzymała tych ciągłych napięć, jakie niesie nieustanna czujność - był człowiekiem bardzo zamkniętym w sobie, zaciętym w swoich przekonaniach o możliwości zreformowania partii i ustroju socjalistycznego w Polsce lat osiemdziesiątych. Nie dowierzał „Solidarności", choć w końcu się do niej zapisał. Legitymacji partyjnej nie rzucił jednak nigdy. To by się kłóciło z jego porządkiem rzeczy. Popierając politykę generała Jaruzelskiego, zadedykował mu swój buntowniczy poemat „Robotnicy". W zamian otrzymał pięknie skonstruowane podziękowanie na śnieżnobiałym papierze, które wyszło z kancelarii Komitetu Centralnego PZPR. Słynna flanelowa koszula Z benedyktyńską cierpliwością przez lata wklejał do grubych, akademickich kajetów wszystko, co opublikował i co pisano o nim. W każdym było ze dwadzieścia tytułów czasopism z informacją, co i kiedy wydrukował. Od czasopism literackich - do partyjnych i zakładowych np. „Stilon Gorzowski". Zapisywał wszystkie swoje spotkania autorskie, sympozja, w których brał udział i niezliczone laury w konkursach literackich. Wklejał nawet odcinki pocztowe z kwotami nagród i honorariów. Wszystkie zaproszenia na imprezy, listy od znajomych adeptów pisania, redaktorów, profesorów i innych ludzi. Wiersze numerował. W domu zajmował się wszystkim, co - według niego - należało do mężczyzny. Chętnie wędkował. Siedział w nim też chłopiec; czytał masę powieści przygodowych. Z tego, że nosił przy sobie karteczki do notowania swoich myśli, można wnioskować, że prawie zawsze był w transie pisania. Po śmierci w kieszonce jego ulubionej flanelowej, roboczej koszuli w kratę, znaleziono przy nim pokreśloną zwrotkę ostatniego wiersza. Osobny gruby kajet o zielonych okładkach, to tak zwane pierwociny literackie. Skrzętnie przepisywał w nim drobnym maczkiem, a ozdobnymi literami wiersze z widokówek, które wysyłał swoje przyszłej żonie - Elżbiecie. Prawdopodobnie są to utwory miłosne i erotyki, bardzo trudne dziś do odczytania. Pani Ela mówi, że bardzo jej się one podobały i nimi właśnie ją ujął. Poznali się na dworcu PKP w Krzyżu, dokąd z niedalekiego zakładu fryzjerskiego, gdzie odbywała praktykę, przychodziła na tanie obiady serwowane przez bufet w poczekalni. A on pewnie peregrynował z Gorzowa do Warszawy, albo odwrotnie i musiał czekać na swój pociąg. Wkrótce wsiedli do tego samego pociągu - życiowego. Pobrali się i zamieszkali w ciasnym mieszkaniu na osiedlu Stilonowskim. Wkrótce urodziła im się córka Katarzyna. Życiorys własny robotnika Stanowili rodzinę tradycyjnie robotniczą: ona pracowała jako fryzjerka, a póĽniej - w wydziale transportowym "Stilonu", on - jako aparatowy na trzy zmiany w systemie czterobrygadowym na wydziałach produkcyjnych, następnie w wydziale naukowo - badawczym. Miał już bogate doświadczenie w dozorowaniu aparatury, w tym tzw. szaf sterowniczych, o których wspomina w swojej powieści „Oaza niepokornych". Za powieść tę otrzymał jedną z dwóch głównych nagród w konkursie na życiorys własny robotnika, ogłaszanym co kilka lat przez poważne instytucje socjologiczne i literackie. Fragmenty tej prozy z kluczem, gdzie opisuje walkę robotnika z mafią administracji zakładowej, publikowało swojego czasu czasopismo RSTK „Twórczość Robotników”. Kilka razy podejmowano starania o jej wydanie - ostatni raz na dziesięciolecie śmierci pisarza. WAG „Arsenał” ma gotowy skład do druku - ale z pozaliterackich przyczyn nie doszło jeszcze do jej wydania. W relacji żony - Elżbiety był Kazimierz człowiekiem, który nie mógł przejść obojętnie wobec krzywdy drugiego człowieka, wobec nieposzanowania wspólnego mienia, wobec produkowania bubli. Pisał o tym wszędzie, nawet do Gierka, zabierał głos na zebraniach, na łamach prasy, w wierszach, opowiadaniach i powieści. Miał z tego powodu wiele przykrości w zakładzie, nawet ze strony swoich współtowarzyszy pracy. O jego charakterze niech świadczy choćby to, że potrafił kupić zepsuty włącznik elektryczny i wymienić go na klatce schodowej domu, gdzie mieszkali. Wtedy dobro publiczne częściej przechodziło ze wspólnego w dobro prywatne... Bardzo przeżywał okres transformacji ustrojowej, a wcześniej strajków. Kiedy żona poszła "na strajk" i przyłączyła się do załogi wydziału transportowego „Stilonu", przybiegł za nią. Chciał, aby poszła z nim do domu. Elżbieta odmówiła, musiała być solidarna - bała się ostracyzmu środowiska. A kiedy wróciła, zastała go w domu jak gdyby nic, spokojnego, zajętego pisaniem. Nigdy do tej sprawy już nie wracał. Uznany za poetę z cenzusem W początkowych recenzjach i omówieniach jego wierszy jest jeszcze dużo osądów krytycznych. Tomik „Apelacje" niektórzy recenzenci uznali nawet za przedwczesny debiut książkowy. Dlatego pewnie, obsyłając swoimi utworami tak wiele konkursów literackich, zdobywając nagrody, chciał udowodnić - jak póĽniej przyznał w pewnym wywiadzie prasowym - że rozwija się i zasługuje na publikacje. Był rozżalony, że niektóre czasopisma, szczególnie literackie, nie chcą częściej drukować jego wierszy. Przy jego póĽniejszych publikacjach książkowych – „Robotnicy", „Napięta struna czasu", „Słowa niekochane", „Słowa w drelichu", recenzenci złagodnieli. Owszem, dostrzegali w jego wierszach echa Broniewskiego, ale dodawali, że rewolucyjny, jakoby skandowany na wiecach wiersz Jankowskiego, to twórcze rozwinięcie tamtego sposobu pisania i nie ma nic wspólnego z socrealizmem. Kazimierz był dumny, kiedy uznany gorzowski literat Zdzisław Morawski - póĽniejszy autor wstępu do tomiku „Słowa w drelichu" osobiście przyszedł do niego i zaproponował wydanie jego wierszy. Zawiadomienie o przyjęciu do Związku Literatów Polskich zastało Kazika już w drodze do nieba poetów. Pośmiertnie przyjaciele wybrali z jego spuścizny wiersze, z których powstał tomik „PrzyjdĽ pod fabrykę". O książce tej filozof i krytyk Jan Kurowicki pisał: Z owego wyboru wyłania się świat, jakiego nie znajdziemy w najnowszej poezji polskiej. W poezji Jankowskiego chce przemawiać obiektywność form społecznego życia, tak jakby ta twórczość wywodziła się z zupełnie innej rzeczywistości. Tą rzeczywistością jest świat pracy: fabryki, maszyny, zarabianie na chleb poprzez robotę. Z drugiej zaś strony - coś komplementarnie z tym światem połączonego: układy społeczne i polityczne, hierarchie biurokratyczne itp., itd. Bo to "coś" określa sens lub bezsens roboty; od niego zależy płaca, cała organizacja robotniczego trudu. A w jednym i drugim łącznie rodzą się emocje i słowa. Albo - pełne bezsilności milczenie. To stanowi "miejsce akcji" poezji Jankowskiego, określa jego horyzonty i punkty orientacyjne. Oczywiście, pojawiają się w niej też i inne tony. Są w tej twórczości utwory liryczne, próby analiz egzystencjalnych, próby filozoficznych uogólnień, ale nie one określają charakter jego poezjowania, a właśnie to, co wyżej wskazałem. W formie tej poezji pobrzmiewają echa Broniewskiego, Gałczyńskiego, Tuwima. I nie jest to przypadek. Autor bowiem chciał tworzyć tak, żeby jego głos był dobitny, odwoływał się do symboliki znanej i najprostszej, by porywał. Z kolei metaforyka, jaką się posługiwał, służyła ukazaniu świata, w którym przebiega praca, jakby ów świat był partnerem człowieka. Złym albo dobrym. Dlatego za jej pomocą antropomorfizował go. Wyposażył w wolę, rozum, uczucia. Niekiedy - estetyzował, aby wydawał się bardziej ludzki i mniej bezduszny niż w swej postaci rzeczywistej. To wszystko sprawia, że dużo w tej twórczości patosu. Mogłaby być ona wykrzykiwana na wiecach czy recytowana z estrady. Czyżby jej autor chciał być robotniczym trybunem? Może. Każdemu wolno chcieć. Choć dzisiaj to raczej niemodne. Ale wiersze te nie tylko opisują pewien świat obiektywny. One chcą weń ingerować. Zmieniać. Stad - wciąż w nich obecny ton publicystyczny. Wyrazy gniewu, nadziei, oczekiwań, rozczarowań, które zawsze mają konkretnego społecznego czy politycznego adresata. Ten adresat zresztą się zmienia. Ale twardo zrytmizowane i często rymowane strofy Jankowskiego zawsze wymierzone są jasno i wyraĽnie. I są aktualne. To dobrze, że wydarzył się Kazimierz Jankowski. Szkoda, że odszedł zbyt wcześnie." Zasiał, nie zebrał Kiedy zwróciłem się do córki poety, Katarzyny Stankiewicz-Rury z prośbą, aby coś opowiedziała o ojcu, nie chciała o nim mówić. - Mama wie najwięcej, to ona mu pomagała we wszystkim. Miałam dość tej poezji przez 20 lat domu rodzinnego - zakończyła. Ale mówiła dosyć długo. Dowiedziałem się, że sama pisze, choć pod pseudonimem; przez ostatnie lata zamieściła ponad 400 publikacji w prasie kobiecej. Honoraria z tych publikacji pozwoliły jej zrezygnować z pracy w hipermarkecie. Ma dużą łatwość pisania. Wychowuje dwoje dzieci. W końcu napisała kilka słów o ojcu: Od razu zapisywał pomysły na wiersze, żeby nie uciekły. Gotowy wiersz przepisywał na maszynie do pisania, a że tworzył dużo, mojemu dorastaniu nieodłącznie towarzyszył jej stukot. Pierwszym krytykiem jego poezji była moja mama Elżbieta. Największy problem sprawiały mu tytuły wierszy, więc często wymyślała je mama. To ona wspierała go, wyręczała w codziennych pracach, stwarzała warunki do tworzenia. Uwielbiał las, który kojarzył mu się z dzieciństwem spędzonym w leśniczówce, ponieważ jego ojciec przez wiele lat pracował jako leśniczy. Pewnie dlatego tak chętnie jeĽdził na warsztaty RSTK do Lubniewic, gdzie nie tylko odpoczywał, ale i doskonalił swoje artystyczne umiejętności. Ciężko pracował w fabryce na trzy zmiany, lecz zawsze znajdował w sobie chęć do pisania. Poezja niewątpliwie była jego wielką miłością. Aby się skupić, potrzebował ciszy i spokoju. Starałyśmy się z mamą nie hałasować, żeby mógł zagłębić się w swoich myślach i przelać je na papier. Na świat patrzył przez okulary i może dlatego dostrzegał więcej niż inni. Znajdował olśniewające porównania dla zwykłych szarych rzeczy. Do końca pracował nad sobą. Honoraria autorskie inwestował w słowniki i często z nich korzystał przy pisaniu. Wierzył w swoje ideały, przestrzegał zasad. Nikt nie umiera w porę, ale on odszedł naprawdę przedwcześnie. Nie doczekał się wnuków, nie zdążył się dowiedzieć, że ja też piszę. Poszedł na nockę do "Stilonu" i już do domu nie wrócił. Jednak został z nami wszystkimi na zawsze poprzez swoją twórczość. Każdy przeczytany wiersz, każde wspomnienie o nim jest uwieńczeniem jego pracowitego, choć zbyt krótkiego życia. Nic nie poszło na marne, ani jedna chwila spędzona nad kartką papieru nie była stracona. Zwykły człowiek o niezwykłej duszy pozostawił nam wszystkim w spadku swój dorobek artystyczny. Odpoczywaj w pokoju, Tato..." Także byłem aparatowym Jego wiersze-agitki na tablicę informacyjną w 1980 roku wyciągnęła spod korca równie znana poetka i robotnica „Stilonu” Maria Przybylak. Ośmielała go do pisania, do zabierania głosu na forum publicznym, do doskonalenia warsztatu pisarskiego. Dalszej ogłady twórczej nabierał działając w ruchu literackim RSTK. Nie znałem go osobiście, choć sam przez, wiele lat byłem robotnikiem piszącym, Nawet pracowałem w „Stilonie" jako ślusarz, a póĽniej aparatowy w wydziale polimeryzacji przy obsłudze krajarek i wanien, o których on napomyka w jednym ze swoich wierszy. Produkowaliśmy tam przędzę kordową do wytwarzania m. in. opon samochodowych. Też na trzy zmiany i w systemie czterobrygadowym. Podobnie jak on widziałem człowieka w procesie produkcji i zarządzania administracyjnego, ale kobiet szarych, przedwcześnie zestarzałych ze zmęczenia starałem się nie dostrzegać. W halach produkcyjnych widziałem przy maszynach przede wszystkim młode, ładne podniecające dziewczyny i kobiety. On pisał o zmęczeniu i szarości produkcyjnego życia, ja przyrównywałem ludzi do maszyn i urządzeń, a ich aktywność życiową do procesów chemicznych i technologicznych. Pisałem o przemysłowym ogrodzie - on o przemysłowym piekle, które ludzi unicestwia. Kto miał rację? Wincenty Zdzitowiecki Nie ma sprawy Ich trzech a maszyn dwadzieścia Na twarzach historia losu Zatkany nawiew powietrza Oddychać nie sposób Olej w obłoki się zmienia Dyszą gorące zestawy Gdy zniekształca marzenia Nie ma sprawy Jednemu już sił nie starcza Przychodnia niby pałacyk Wchodzi grzecznie na palcach Zdolny do pracy Nazajutrz znów jest w robocie Śmierć potwierdza obawy Miał lat trzydzieści osiem Nie ma sprawy Pierwodruk "Bez Przysłony" nr 9/10, 1988 r. Wincenty Zdzitowiecki |