slomka

Bronisław Słomka


Urodził się 1. IX. 1932 r. w Nowym Targu. W 1959 r. debiutował opowiadaniem pt. „Zakochani z ulicy Kamiennej” na łamach „Gazety Spółdzielczej”. Jego utwory tłumaczono na niemiecki, rosyjski i łotewski. Otrzymał Nagrodę Kulturalną Wojewody Gorzowskiego (1994). Członek ZLP od 1969 r. Przez 9 lat był prezesem Stowarzyszenia literackiego „PROM” i redaktorem naczelnym polskie niemieckiego pisma literackiego „Prom/ Die Fähre”. Mieszkał w Barlinku.
Pracował jako dziennikarz w „Głosie Szczecińskim”, „Ziemi Gorzowskiej” (jako sekretarz a potem redaktor naczelny), a najdłużej w redakcji „Gazety Lubuskiej”.
Wydał książki: „Karuzela” – powieść (Poznań 1969), „Trzy kroki do nieba” – powieść (Poznań 1973), „Guliwer” – powieść (Poznań 1975), „Cygan na ślepym koniu” – opowiadania (Poznań 1976), „Mrówka” – powieść (Szczecin 1980), „Talizman” – powieść (Szczecin 1987), „WoĽnica z ptakiem na ramieniu” – proza poetycka (Gorzów 1995). Słuchowiska: „Złoty zegar” (Szczecin 1963), „Ten, który przyszedł” (Szczecin 1964), „Tylko na, panie kapitanie” (Szczecin 1965), „Babcia” (Zielona Góra (1979), film telewizyjny na podstawie opowiadania „Ten, który przyszedł” (1983) z udziałem Franciszka Trzeciaka i Zygmunta Malanowskiego.
Zmarł 3 czerwca 2007 r. w Barlinku.

Autor o sobie:
Opowiadam, co człowiek może zrobić ze swoimi marzeniami. Najważniejsze: nigdy nie powinien z nich rezygnować. Będzie ponosił klęski, bo świat jest dość brutalny i nie obchodzą go marzenia jakiegoś małego człowieka, ale jeżeli ten człowiek będzie bardzo chciał, to wszystkie trudności na swojej drodze pokona. Jeśli zrezygnujecie z marzeń, to znaczy, że wszystko przegraliście.(...) Miejcie zawsze do pomocy kogoś bliskiego w swoich marzeniach i pomagajcie innym marzyć.
z wywiadu udzielonego młodzieży z Zespołu Szkół Mechanicznych w Gorzowie, w pracy „Sylwetki wybranych pisarzy regionu gorzowskiego”, X. 1986, -V. 1987

O swoim debiucie:
„Zakochani z ulicy Kamiennej” to przecież ja i moja miłość albo może miłość takich jak ja wtedy dwudziestolatków, którzy widzą i odczuwają świat w sposób niezwykły i wydaje im się, że w sposób jedyny w swoim rodzaju. Wszystko jest wówczas zakochane: przedmioty wokół nich są zakochane, i drzewa, i cała ulica, i kot, który po niej chodzi, i niebo, i wszyscy ludzie. Ponieważ miłość wydawała mi się wówczas niezwykła, uznałem, że trzeba ją opisać i trzeba się tym przeżyciem podzielić z innymi. Dlatego napisałem i wysłałem „moje dzieło” do redakcji. Redakcja widocznie też uznała, że jest to zapis godny uwagi i wydrukowała „Zakochanych...”.

O powieści:
Powieść nie może być wiernym odzwierciedleniem rzeczywistości, ponieważ nie byłaby powieścią a reportażem. Autor ma prawo i obowiązek tak spojrzeć na rzeczywistość, tak ją opisać, aby stworzyć nową jakość czyli nową rzeczywistość. Na tym, jak sądzę, polega sztuka pisania powieści. (...) Zawsze wydawało mi się, że świat, który oglądam zasługuje na opisanie albo skomentowanie z punktu widzenia (chyba do dziś mi to pozostało) poety podpatrującego ludzi i zdarzenia przez jakieś szczególne pryzmaty, przez szkła, które pewne rzeczy przejaskrawiają, zaś inne tonują tak, że zapis świata jest jakby nierealny. Taki zapis stanu ducha kogoś oglądającego albo przeżywającego świat zawsze wydawał mi się ciekawy. Pamiętam, że bardzo dawno, jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej, pisałem sobie takie nadrealistyczne opowiadanka. Może już wtedy był to realizm magiczny, ten mój sposób na przedstawianie rzeczywistości. Sposób, który lubię do dzisiaj.

O bohaterce Mrówce – Ulce z „Mrówki” i „Talizmanu”:
Lubię ją dlatego, że potrafi bezgranicznie zaangażować się w uczucia, choć nie zawsze bywa z powodu tego zaangażowania szczęśliwa. Ale tak pięknie, tak po ludzku potrafi przeżywać miłość, tęsknotę, zazdrość. Lubię ją także dlatego, że posiadając tę umiejętność bezgranicznego angażowania się w uczucia, potrafi znaleĽć się rozminie wtedy i tam, gdzie rozum jest potrzebny. A wiec lubię ja za jej rozum, jej miłość, za to, że jest właśnie taka kobieca i taka mądra jednocześnie. To mój ideał kobiety.

O miłości:
Uważam, że miłość to najważniejsza sprawa w życiu każdego człowieka i całej ludzkości w ogóle. Mówię również o miłości jako ideologii, czyli sposobie na życie. Wydaje mi się, że nadszedł taki moment, kiedy człowiek dotarł nad brzeg przepaści i albo trwająca tysiąclecia cywilizacja wojen i nienawiści skończy się katastrofą, albo rozpocznie nowa cywilizacja – powszechnego szacunku i miłości. Miłości w tym bardzo szerokim znaczeniu: wzajemnego pogodzenia i poszanowania państw, narodów, ale także sąsiadów z tego samego bloku, z tej samej ulicy, także członków różnych partii, wyznawców różnych religii i ideologii. Doszliśmy wszyscy do takiego momentu, że musimy dokonać wyboru, a ten może oznaczać tylko jedno – miłość.

Credo:
Pisząc książki chcę sprawić czytelnikowi, który po nie sięgnie, być może trochę radości, być może trochę przyjemności, dać – być może – trochę powodu do refleksji nad samym sobą. Sprowokować do myślenia, choćby tylko przez chwilę, do zastanowienia się nad tym, jak rozumnie, mądrze, dobrze, nie robiąc krzywdy drugiemu człowiekowi, nie padając ani na pysk ze zmęczenia, ani na kolana ze strachu, umieć znaleĽć się w tym pięknym, ale jednocześnie coraz trudniejszym, współczesnym świecie.
Z wywiadu pt. „Niewykluczone, że nas wygwiżdżą”, udzielonego Magdalenie Tomczak, „Ziemia Gorzowska” 1987 nr 52

O autorze:
Słomka ma dar narracyjny, mianowicie przenosi to wszystko, co surowe, realistyczne, zwykle i powszednie, w sferę poetycką. Poetyzacja polega tu na żartobliwym uwzniośleniu obrazu, prześwietleniu go jakimś kolorowym światłem, jakby baśniowym, dopuszczającym motywacje żartobliwe, czasem groteskowe, stwarzającym wrażenie jakby wydzielania sprawy z kręgu konieczności ekonomiczno-społecznych i potraktowania jej jako przypowieści symbolicznej, ale nie solennej, ale „lekkiej”, migocącej znaczeniami aluzyjnymi, gdzie żart rozbraja prawa życia, gdzie wszystko się staje jasne, pogodne, chociaż nie pozbawione smutku, a nawet akcentów tragicznych. Ta aura narracyjna nie powtarza ani Redlińskiego, ani Trziszki, ani Pilota, ani Drzeżdżona, jest inna, własna, trochę dziecięca, ale równocześnie ostra w sprawach erotyki, wiec jakby młodzieńcza. Jest to styl własny, wyraĽnie odczuwany jako wartość sympatyczna.
Włodzimierz Maciąg „Ballada o Mrówce”, „Ziemia Gorzowska” 1980 nr 48.

Z dużym balladowym zacięciem pisze książki na wpół groteskowe, na wpół fantazyjne, a i reportażowe nieco. Ulubioną scenerią Słomki jest małe, półrealne miasteczko. „Cygan na ślepym koniu" to siedem opowiadań, najczęściej opartych na motywie wędrówki, a dotyczących lat wojennych i powojennych na Ziemiach Zachodnich. Słomka stawia swoich bohaterów w sytuacjach krańcowych, wymagających heroicznego wyboru. Już tu sporo balladowości. W pełni poetycka, ale i reportażowa jest powieść „Karuzela”, przedstawiająca małe miasteczko w tonacji baśniowej i groteskowej. Widzimy je oczami niby zwierząt, niby ludzi. Krytyka krzywiła się trochę, chyba niesłusznie, bo czyta się to całkiem dobrze. Motywacje i działania nadrealistyczne, wizja dosyć Chagallowata. A samo miasteczko to ponoć Cedynia. Z imienia Cedynia występuje w „Trzech krokach do nieba” - do tego miasteczka zjeżdża reporter, wędruje i rozmyśla o swoim pisaniu, bo rzecz jest także autotematyczna.
Kolejne wcielenie miasteczka odnajdziemy w „Guliwerze” o pretekstowej fabule: małomiasteczkowy fotograf opiekuje się wielkim przybłędą, łachmaniarzem Guliwerem, zamordowanym w końcu przez obwiesia Furpóla. Wszyscy tu nazywają się dziwacznie, co się zdarza i w innych książkach Słomki. Wszyscy też są „na dnie". Erazm KuĽma tak określił tę fantastyczną i groteskową książkę: „włóczęga, pijak i dziwka w poszukiwaniu absolutu". W podobnej, bo półrealnej, półpoetyckiej scenerii dzieje się Mrówka (1980), uważana za najlepszą powieść Słomki. Mamy tu ginącą wieś, którą wypiera rozbudowywana fabryka, czyniąc z niej osiedle. Bohaterka, owa Mrówka-Ulka-Mądralinka to przedzierająca się przez życie dziewczyna, pełna poezji. Wszystko to dzieje się w latach siedemdziesiątych. Natomiast „Talizman”, z akcją w 1981 roku, to relacja z punktu widzenia Urszuli, w scenerii szpitalnej, potem tużprzedgrudnicwej. Konflikt Urszuli z mężem, działaczem .Solidarności". Książkę zamyka jego intonowanie. Przy okazji drwiny ze wszystkiego.
Piotr Kuncewicz – „Leksykon polskich pisarzy współczesnych” s. 231

Nigdy nie interesowała go wielka polityka ani wielki świat, pozostał wierny małym miasteczkom i ich zwyczajnym mieszkańcom. Najlepiej się czuje w literackiej rozmowie z prostymi ludĽmi, gdy mowa o nieustannie przemijającym czasie. Jego zagubieni bohaterowie, nie do końca ufni, poszukujący wiary w ludzi, sensu trwania, zazwyczaj przegrywają, choć zdarza się, że jako zwycięzcy dumnie noszą głowy po miasteczkowym rynku.
Alfred Siatecki, „Mrówka na ślepym koniu”, „Gazeta Lubuska” 1995 nr 268

Pisarz z gatunku przewrotnych ironistów, z powodzeniem uprawiający prozę w groteskowej konwencji. Do tego świetny reportażysta i finezyjny, błyskotliwy felietonista. Twórca obdarzony znakomitą wyobraĽnią, przy tym rzetelny i wnikliwy obserwator rzeczywistości. Prześmiewca i szyderca w artystycznej prozie, w reportażu – sugestywny opisywacz dramatycznych powikłań ludzkich losów.
Zenon Łukaszewicz. „Mój alfabet”, s. 166

O „Mrówce”
Powieść Słomki jest oryginalna i poniekąd odkrywcza. Tło obyczajowe oraz postać tytułowej bohaterki tworzą niepowtarzalne wartości. Postaci mówią wspaniałą polszczyzną, obserwacja świata są nieskażonymi autentykami, przyroda – na przykład – sprawia wrażenie egzotycznej flory nieznanej krainy, opisy świata są świeżą i mówioną pełnym głosem poezją. Rozwiązania formalne podkreślają jędrność fabuły, częste zmiany sposobów narracji, liczne nawroty fabularne i niekontrolowane z pozoru dialogi nadają całości przypowieściowy charakter. (…)
Powieść czyta się jak baśń, która jest swoistym sennikiem współczesnym, doświadczenia bohaterów pozwalają na konstruowanie prawd biblijnie uniwersalnych. Dochodzi do tego czar narracji, któremu nie sposób nie ulec. Uznaję tę powieść za jedną z najwybitniejszych zrodzonych na zachodnich rubieżach.
Czesław Markiewicz, „Dojrzałość Alicji z Krainy Czarów”, „Nadodrze” 1983 nr 2

O „Talizmanie”
„Talizman” nie daje się porównać ze „Scenami myśliwskimi z Dolnego Śląska” ani z „Kamieniem na kamieniu”. Ale da się porównać – bez uszczerbku – z powieściami Romana Bratnego. Ba, bronić się będzie w takim zestawieniu sprawnością językową i wyraĽnymi, choć czasem połowicznie wykorzystanymi, próbami umotywowania postępowania bohaterów. W politycznej grze zamiast marionetek uczestniczą żywi ludzie. Żywi na miarę powieści popularnej i choć problem stawiany bywa ze zbyt daleko posuniętą prostotą, to przecież jest to powieść, a nie szkic do niej. Powieść, którą daje się czytać i która stanowi jedną z wersji wydarzeń w ich mikroskali: małego miasteczka, rodziny, wnętrza bohatera. Niejeden z czytelników odnajdzie tu zapis własnego losu.
Inga Iwasiów, „Nowe Książki” 1988 nr 3

O „WoĽnicy z ptakiem na ramieniu”
Opowiadania te rozsnuwają aurę swoistego piękna – piękna impresyjnego. Pozwala ono wyłączyć się z rytmu codzienności i wypełnić czas treściami urokliwymi, które nie mają nic z owym rytmem wspólnego. (…) Słomka buduje swój nadrealny świat nie z jakichś rzeczy i sytuacji wymyślonych. Przeciwnie: rekwizyty wybiera z bezpośredniego swego otoczenia. Czyni tylko jedną rzecz, która zwykłość zmienia w urokliwą aurę: pozwala im łączyć się ze sobą i rozdzielać tak, jak nie czynią tego w codzienności, w utartych przyzwyczajeniach. Treści pamięci, marzeń, snów stają się „środowiskiem naturalnym” owych rekwizytów. I od razu panuje pogoda, a los dotyka nas dłonią miękką i delikatną.
Jan Kurowicki, „Z ptakiem na ramieniu”, „Gazeta Lubuska, 1996 nr 47

Mrówka
(fragment) Gdy ojciec wychodził, na chwilę przemykała się do pokoju, w którym spal Bedrzych Solista, aby przypatrzyć się jego snom.
Bardzo lubiła sny Bedrzycha Solisty, studenta czwartego roku, któremu śnily się rzeczy i sprawy zupełnie nie naukowe, zupełnie nie tak znów mądre, żeby nie mogła ich zrozumieć i żeby też czasem nie mogła w nich uczestniczyć, już nie jako widz, lecz aktorka z pierwszoplanową rolą.
Mogła wtedy czasami odtwarzać w tych snach samą siebie i to bawiło ją, wciągało, sprawiało, że na chwilę zapominała o wszystkim, co było mniej przyjemne. Niekiedy, choć zdarzało się to raczej rzadko, Bedrzych Solista wędrował we śnie po krainach nieznanych i odległych bardzo, po kamiennych miastach bez okien i ludzi, w których zawsze gdzieś w jakimś szczególnym miejscu czekał na niego Lucek Wajcha.

    - Gdzie wy się wybieracie?
    - Dlaczego się za nami włóczysz?
    - Nie krzycz na mnie, Bedrzychu, a weĽ mnie ze sobą.

I stawała się rzecz nie spotykana gdzie indziej, w innych okolicznościach i w innym czasie. Czuła, jak pomaleńku staje się niewidzialna i nie wie o tym ani Bedrzych, ani sam Lucek, i jak towarzyszy Bedrzychowi w dalszej jego podróży, która nie jest jednak w dosłownym tego słowa znaczeniu ani podróżą, ani pobytem w jakimś konkretnym miejscu, ani lotem w chmurach, jak jej się czasem wydaje, która może być jednak jakimś szczególnym rodzajem poezji, ale nią też nie jest, tak jak nie jest realnością zupełnie pozbawioną poezji, bo jest czymś pośrednim.
Pewnego dnia dotarli tak do tego ogrodu botanicznego, jak o nim we wsi mówiono, który założyła sobie dookoła domu, gdzie przedtem był niewielki sad i kwiatów niedużo, po śmierci matki. Ku swemu ogromnemu zdziwieniu spostrzegła, że ogród pełen jest entliczków pentliczków, a wszystkie one podobne są do Bedrzycha, wypisz wymaluj – powielony e dziesiątkach egzemplarzy przez ludowego artystę Bedrzych Solista. Dziesiątki dołeczków na policzkach, te same noski, te same oczy, włosy, ruchy powielone, zwielokrotniony Bedrzych. Spojrzała na zegar. Trzeba wydoić i nakarmić krowę, dać jeść świniom, posprzątać w chlewie i obórce, szybko zrobić porządki w domu, zaścielić łóżko ojca i swoje, a jeśli Bedrzych wstanie, to i łóżko Bedrzycha, bo ten nigdy sam tego nie zrobi, a ojcu się to nie podoba, pozmywać podłogi, zjeść śniadanie, przygotować śniadanie Bedrzychowi i pomyśleć, co zrobić ojcu na obiad, bo obiad musi być gotowy, kiedy wróci a pracy. (...) Krzycz, Bedrzychu, krzycz, nic już nie powiem, ani słowa. Masz rację. Krzycz, a potem czytaj w milczeniu gazetę, i tak nie usłyszę od ciebie dzisiaj nic ciepłego na dobranoc. Nie powiesz mi nawet dobranoc. Wiem, wiem. W nocy obudzisz się. Będę się kładła spać. Obudzisz się i jakby nigdy nic, jakbyś mi w ogóle nic przykrego nie powiedział, zamiast dobranoc powiesz:
- Kocham cię, Mrówko.
A ja odpowiem:
- To najładniejsze, co dziś usłyszałam przez cały dzień.
A ty przylgniesz do mnie i powiesz:
- To my już mamy dzień, Mrówko?
A ja odpowiem:
- Mamy ciemną bezksiężycową noc na piątym piętrze.
A ty się zdziwisz:
- To my mieszkamy tak wysoko?
A ja odpowiem:
- Nasz dom oderwał się od ziemi.
A ty powiesz:
- Chcę, żebyśmy dziś nie wrócili na ziemie.
A ja odpowiem:
- Dziś jeszcze będziemy musieli wrócić na ziemię.
A ty będziesz prosił:
- Ale przynajmniej teraz nie wracajmy na ziemię.
A ja odpowiem:
- Tak, teraz jeszcze nie wrócimy na ziemię.
A ty będziesz mówił:
- Jak wysoko jesteśmy?
A ja odpowiem:
- Stąd widzę już tylko mgłę nad ziemią.
I ty powiesz:
- To już zupełnie inna planeta.
I ja powiem:
- Tak, wylądujemy na chwilę na tej planecie.
I ty powiesz:
- ...
I ja powiem:
- ...
A potem jest przebudzeniem, Bedrzychu. Moje przebudzenie, brutalne wejście w dzień. Ty jeszcze śpisz, Bobo gaworzy. Zaraz przyjdzie Przedziwny i
zabierze na chwilę Bobo do siebie. Pędzę po zakupy, nawet nie zdążę się
porządnie uczesać. Jestem niewyspana.