alski

Krzysztof Ansilewski
(Jerzy Alski)
Życiorys subiektywny

63-latek siwiejący od czternastego roku życia. Być może dlatego, że dwa lata wcześniej przeczytał „Wielki las” Williama Faulknera. Od tamtego czasu czytuje tę powieść regularnie co kilka lat, z podobnym jak za pierwszym razem skutkiem – nadal nic nie rozumie. Pomimo tej i innych trudności udało mu się skończyć szkołę podstawową i liceum, a nastepnie udać się na studia. Niechciane zresztą, bo został mu zabroniony wyjazd do Krakowa na Wydział Fizyki UJ, gdzie przed maturą złożył papiery. Wobec tego wybrał Pomorską Akademię Medyczną w rodzinnym mieście Szczecinie, budząc swoją decyzją grozę u Mamy, która wychowywała go samotnie i z którą, mimo jej odejścia w 2003 roku jest nadal bardzo związany. Studia łączył umiejętnie z pracą w studenckiej spółdzielni, z dochodów finansując zaczątki biblioteki, wzbogacanej do dzisiaj.Część dochodów przeznaczał na życie klubowe, aż go z tych klubów wyrzucono. Wówczas zaczął studiować na serio. Po studiach trafił do Kliniki Kardiologii, ale też do Zakładu Biochemii Klinicznej, co pozwoliło mu pozbyć się kompleksu nieudacznika – w jego rozumieniu biochemia była bliżej fizyki niż medycyna. Później się zakochał, po raz kolejny zresztą, tyle że z konsekwencjami, bo wyemigrował ze Szczecina i zamieszkał w Myśliborzu. Tułał się pomiędzy przychodnią, szpitalem i pogotowiem aż nastał kapitalizm, a on zaczął odrabiać kolejne kompleksy. W ramach udoskonalania samego siebie zabrał się intensywnie za uprawiany przygodnie windsurfing, dochodząc do niezłej wprawy; do dziś potrafi wyciąć rufkę w pelnym ślizgu. Zimą jeździć na desce surfingowej jest raczej trudno, zatem przyjrzał się desce snowboardowej i uznał, że się nada. W trzecim roku przygody ze snowboardem złamał sobie siedem żeber i uszkodził płuco, co zniechęciło go o tyle, że dzisiaj jeździ ostrożniej. Później zaczął walczyć z kolejnymi kompleksami, a dokuczliwych miał jeszcze dwa: nieumiejętność gry na jakimkolwiek instrumencie muzycznym oraz kompletną nieznajomość języka francuskiego. Nauczył się grać na gitarze, a niejako przy okazji, komponować. Szczytowe osiągnięcie z tego okresu to adagio do kwartetu smyczkowego, według opinii profesora znośne. Z francuskim też jakoś dał sobie radę, a właśnie język francuski poprowadził go na literackie manowce. Mianowicie, podczas lektury Houellebecq’a „La carte et le territoire” zaciekawił się, czy to bardzo trudne napisać powieść, po czym spróbował ją napisać. Zbawienna dla zamiaru okazała się zawiązana w tym czasie znajomość z panem Prezesem, Ireneuszem Krzysztofem Szmidtem, który w sposób zarówno barwny, jak i dosadny wyjaśnił piszącemu jakim jest idiotą, oraz co powinien uczynić, aby choć po części przestać nim być. Kamienistą szkołę Prezesa wygładzała jego małżonka, pani doktor Krystyna Kamińska i dzięki naukom obojga powieść powstała. Pod tytułem „Za dużo miłości” ukazała się ona w 2011 roku. W 2012 dorzucił do niej ciąg dalszy, zatytułowany „Prezent”. W 2013 roku został przyjęty w poczet członków Związku Literatów Polskich. Z tego powodu popadł w dumę, niekoniecznie zasłużoną i w 2014 odważył się wydać trzecią: „Sherry”. Ostatnio przypomniał sobie, że przecież miał studiować fizykę i w związku z tym zabrał się za kolejną powieść, tym razem science-fiction. Pisze głównie wcześnie rano, po czym pije kawę w towarzystwie naprawdę pięknej kobiety i wówczas często dzwoni do innej pięknej kobiety: do córki. Jest szczęśliwy, choć nie obnosi się z tym przesadnie.