kordon

Henryk Wawrzyniec Kordoń


Urodził się 6 VIII 1931 r. w Malawie pod Rzeszowem. Od 1954 r. mieszka w Gorzowie. Pracował w szkolnictwie i organizacjach młodzieżowych, później w komitetach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Świebodzinie i Gorzowie Wlkp. Za sprzyjanie ideom „Solidarności” odszedł z partii w 1981. Na emeryturze osiedlił się w z rodziną nad jeziorem we wsi Lubikowo w powiecie międzyrzeckim.
Od dzieciństwa interesował się literaturą i pisarstwem. W roku 2006 otrzymał Lubuski Wawrzyn Literacki za powieść w trzech tomach pt. „Kmieć Sokolic z roli”, przygotowaną do druku 24 lata wcześniej. Książka opowiada o życiu XIX-wiecznych chłopów na Podkarpaciu. Ta książka dała mu cenzus członka Związku Literatów Polskich. W 2011 roku wydał drugą sagę pt. „Koniec drogi do raju”. Ma kilka innych powieści gotowych do druku.

Urok zapomnianej polszczyzny

Każdy, kto zechce sięgnąć po książkę „Kmieć Sokolic z roli”, musi się liczyć z tym, że będzie potrzebował dużo czasu. Bo dziś nikt już nie pisze książek liczących około tysiąca stron i nie używa do tego tak wysmakowanego języka.
Na początku jest zaskoczenie – co mnie obchodzą jacyś galicyjscy chłopi z końcówki XIX w. Potem drugie zaskoczenie – jak można stosować takie długie opisy, snuć zawikłane losy kilku rodzin. Po pewnym czasie ta książka wciąga. Ma swój niespieszny rytm, własny puls. Pisarz odsłania świat, jakiego już nie ma, nigdy nie będzie. A co więcej, raczej trudno w wielkiej literaturze wykorzystującej za leitmotiv dzieje chłopstwa polskiego, znaleźć podobny obraz wsi polskiej.
Henryk Wawrzyniec Kordoń akcję umieścił w Malawie, podrzeszowskiej wsi, gdzie się sam urodził, i gdzie do dziś mieszka jego rodzina. Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy do wsi wraca syn marnotrawny i przywozi ze sobą żonę – tę obcą. Musi pokonać wiele trudności, aby na powrót przekonać do siebie rodzinę i społeczność wsi. Losy pojedynczych bohaterów nakładają się na rzecz ważniejszą – końcówkę pańszczyzny. I opis zmiany świadomości chłopstwa, zmiana statusu społecznego jest jedną z cech, jakie decydują o oryginalności tej powieści.
Czytelnik obserwuje narodziny ruchu ludowego, potężnej siły, która kilkadziesiąt lat później do władzy wyniosła chłopskiego premiera Wincentego Witosa. Nie brakuje tu takich szczegółów jak choćby Żydzi włodarzący karczmą, czy szalenie przystojny ksiądz proboszcz, co to ma kilkoro dzieci na boku, ale …kto by się tam takimi drobiazgami przejmował.
W tej trzytomowej powieści urzeka niebywała wręcz sprawność w posługiwaniu się językiem, takim trochę staropolskim, używającym wyrazów, jakie wyszły z użycia zastąpione szybką metakomunikacją. (...)
Jego język jest autonomiczny, odrębny, gdzieś tylko przywołujący echo największych twórców literatury chłopskiej. Nie ma tu wulgarności Redlińskiego, za to miejscami można się natknąć na sceny z podobnym ładunkiem humoru jak u autora „Konopielki”. Wybitny znawca wszystkiego, co ludowe, prof. Roch Sulima z Uniwersytetu Warszawskiego umieszcza „Kmiecia” właśnie pomiędzy „Chłopami” a „Kamieniem na kamieniu”. I to jest najtrafniejsza z możliwych opinii.
Na tę lekturę potrzeba sporo czasu. A kiedy się ją kończy, wtedy przychodzi myśl: już naprawdę koniec? A co dalej?

Nie zmarnowałem czasu


Rozmowa z HENRYKIEM WAWRZYŃCEM KORDONIEM z Gorzowa, autorem sagi „Kmieć Sokolic z roli"
Dlaczego napisał pan książkę, której akcja dzieje się u schyłku XIX wieku?
- Napisałem ją ponad 20 lat temu. Przyczyn było kilka. Zbliżało się 100-lecie ruchu ludowego, a w moich stronach, czyli w okolicach Rzeszowa jego początki były bardzo silne. Ponadto zmiany w tamtych czasach, jak uwłaszczenie chłopów były bardzo podobne do zmian, jakie zachodziły na początku lat 80. minionego wieku, kiedy rodziła się Solidarność.
- Dlaczego książka dopiero teraz ujrzała światło dzienne?
- Nie było chętnego wydawcy. W 1987 r. wysłałem ją do Wydawnictwa Dolnośląskiego i KAW. To pierwsze wcale się książką nie zainteresowało, to drugie owszem. Pomogły jej bardzo dobre recenzje prof. Rocha Sulimy z Uniwersytetu Warszawskiego, który mego „Kmiecia" umieścił pomiędzy „Chłopami" Stanisława Władysława Reymonta a „Kamieniem na kamieniu" Wiesława Myśliwskiego. Po roku jednak wydawnictwo się wycofało i znów zostałem na lodzie. Dopiero niedawno udało się rękopisem zainteresować Poligrafię Wyższego Seminarium Duchownego w Rzeszowie, bo rzecz cała dzieje się właśnie w tamtych okolicach. To mała, ale prężna oficyna wydawnicza. O druku zdecydował jej szef już po przeczytaniu pierwszego tomu. Ja go jednak lojalnie przestrzegłem, że w drugim tomie jest sporo o księżach i to niecałkiem pochlebnie, m.in. występuje taki szalenie przystojny wiejski proboszcz, który ma całą kupę dzieci na boku. Wszyscy o tym wiedzą, ale nikomu to nie przeszkadza.
- W powieści jeden z bohaterów nosi nazwisko Kordon. Czyżby to była opowieść z elementami biografii?
- Rzeczywiście występują tu Kordoniowie. To moi przodkowie. Inni bohaterowie również noszą prawdziwe nazwiska. Na akcję złożyły się opowieści moich dziadków i rodziców, których słuchałem jako dziecko. Oczywiście bardzo wiele wydarzeń to czysta fikcja literacka, świat wymyślony przeze mnie.
Ale wszystkie fakty historyczne wydarzyły się naprawdę. - Jak pan pracował nad tą książką?
- Najpierw opracowałem genealogię poszczególnych rodzin, żeby się nie pomylić:
spisałem w specjalnym notesie rodziców, dzieci, ich dzieci, opis związków, jakie zawierają. I to już był szkielet powieści. Potem zacząłem pisać na brudno (autor pisze na zużytych kartkach, np. na wydrukach komputerowych znoszonych mu przez rodzinę -red.). Tu też nanosiłem poprawki i dopiero potem usiadłem do maszyny. Nie używam komputera, bo nie zdążyłem nauczyć się go obsługiwać. No i naturalnie przeczytałem niemal wszystko, co udało mi się znaleĽć na temat wsi Malawa, w której rzecz cała się dzieje.
- Czy to pana pierwsza książka?
- Wydana drukiem tak, ale ja piszę od dzieciństwa. Zawsze wymyślałem historyjki. Na poważnie zacząłem tworzyć je dopiero jako dorosły człowiek. Na 20-lecie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej napisałem „Zmagania z losem", czyli powieść z czasów Gomułki. Opisałem czasy zasiedlania ziem zachodnich. Trzy tomy liczą łącznie około tysiąca stron. W połowie lat 70. skończyłem „Bandoskę", też w trzech tomach. To z kolei opowieść o czasach, gdy Niemcy, którzy zostali w Polsce po II wojnie, przenoszą się do swego kraju. Gotowa już jest kontynuacja „Kmiecia", czyli „Borkuszewscy". Skończyłem też czteroczęściowy cykl poświęcony dziejom najnowszym Polski. No i zabieram się do trzeciej części „Kmiecia". Mam wrażenie, że nie zmarnowałem danego mi czasu.
- Kiedy wyjdą następne książki?
- Jak mi ktoś podaruje 40 tyś. zł potrzebne na publikację, bo żadne wydawnictwo samo z siebie tego nie wyda (śmiech).
- Gdzie można kupić pana „Kmiecia"?
- Od kilku tygodni w internecie pod adresem www.ibo-ok.net.pl. Już też powinna być w sieci księgarni Daniel w Gorzowie i Zielonej Górze.
- Dziękuję.
RENATA OCHWAT

Nawrócony

(...) Akcja drugiej powieści – „Koniec drogi do raju” rozpoczyna się w 1975 roku, gdy powieściowy Mieszków stał się stolicą województwa. Autor był wówczas w Gorzowie jedną z ważniejszych osób na stanowiskach partyjnych. W powieści ”Koniec drogi do raju” wydanej w Bibliotece Pegaza Lubuskiego (2011) opisał świat, który znał z własnych obserwacji. Autor daleki jest od sugestii, że powieściowy Mieszków to Gorzów, ale związki wydają się oczywiste. (...) Część pierwsza to budowanie struktur nowego województwa, zachłyśnięcie się niezależnością, a stąd już krok do samowoli partyjnej i administracyjnej. W części drugiej autor pokazuje, jak zmieniały się postawy ludzi pracy po wydarzeniach w Radomiu i powstaniu Komitetu Obrony Robotników. Na ponad 800 stronach Henryk Wawrzyniec Kordoń stworzył szeroką panoramę przemian mentalnych i politycznych w końcu lat 80. Część trzecia ukazuje reakcję ludzi na wybór i na pierwszą wizytę w Polsce Ojca Świętego Jana Pawła II, czyli zarzewie przemian. Zaś część czwarta poświęcona jest rodzeniu się „Solidarności” i – równolegle – degradacji partii, dotąd siły najważniejszej. Akcja kończy się wprowadzeniem stanu wojennego, ale dla autora jest to jednocześnie zwycięstwo idei demokratycznych i wolności politycznej. W powieści występuje 150 postaci z rozmaitych środowisk: od I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego partii po duchowieństwo. Treścią zaś jest panorama przemian w latach 1975 – 1981, obraz najważniejszych polskich wydarzeń tamtych lat odbitych w rzeczywistości miasta średniej wielkości. Swoje literackie wyobrażenia mają tam liczne procesy społeczne i polityczne owych lat, np. ujawnianie nadużyć Urzędu Bezpieczeństwa z pierwszych lat Polski Ludowej, czyli okresu walki z opozycją, także przemiany stosunku do Niemców i Niemiec jako państwa wówczas politycznie wrogiego, dochodzenie do głosu prawdy o radzieckich zsyłkach na Syberię, przez tak wiele powojennych lat odsuwane w niebyt. Ci, którzy nie pamiętają tamtych czasów, mogą się dużo o nich nauczyć. Ci, którzy przeżyli je w Gorzowie, na łamach książki spotkają bohaterów podobnych do swoich znajomych, szczególnie z kręgu władzy. Dla niektórych „Koniec drogi do raju” może będzie nawet powieścią z kluczem, będą się doszukiwać tych lub innych pierwowzorów literackich postaci. Ale nie takie relacje są najważniejsze. To ciekawa panorama miasta w ciekawym okresie historycznych przemian. Gorzów dotąd nie miał takiej książki. Powieść jest precyzyjnie skonstruowana, każda scena ma uzasadnienie, każdy bohater reprezentuje określone środowisko lub postawę. To – zgodnie z tytułem – „Koniec drogi do raju”, bo raj, jaki oferowała PRL, okazał się złudą. Nie znam książki, która by równie sugestywnie i prawdziwie pokazywała życie polskiego miasta w tym okresie. Jest przy tym napisana żywym językiem, z dużą ilością dialogów, zmiennością scen i bohaterów.

[Krystyna Kamińska]

KONIEC DROGI DO RAJU

Fragment cz. IV powieści
W krótką czerwcową noc posąg świętej Katarzyny zniknął z wnęki fasady dworca PKP.
Dopóki spieszący się podróżni opuszczali perony lub biegli do odjeżdżających pociągów, nikt nie zwracał uwagi na brak kolejarskiej Patronki. Kiedy kolejarze zaczęli przychodzić na ranną zmianę, ktoś bardziej spostrzegawczy wskazał pustą wnękę. Na przydworcowym placu zakotłowało się, grupka gapiów rozrastała się w zwartą ludzką masę, która kipiała z oburzenia, a poszum gniewu niósł się na budzące się miasto. – Skandal, skandal! – wrzeszczały rozhisteryzowane kobiety. – Skandal! – wydzierała się młodzież, wnosząc w ulice nastrój przestrogi, wyolbrzymiając zajście i zwiastując nowe zagrożenie.
O tej porze ruch pasażerski nasilał się, ludzka powódź rozlewała się wszędzie, zablokowała podziemne przejścia i hole, uniemożliwiając funkcjonowanie obsługi. Przez głośniki rozlegało się się nieustanne nawoływanie do nieutrudniania ruchu i rozejścia. W falujący oburzeniem tłum wkradała się nerwowość, agresja połączona ze wściekłością i bliska wybuchu nieobliczalność.
– Matko Boska, tratują! – wzmagał napięcie przeraźliwy krzyk.
– Gdzie nasza patronka?! – skandowali kolejarze.
– Święta Katarzyno, wstaw się za nami! – powtarzały niezmordowane dewotki.
– Święta Boża Rodzicielko! – rozpoczęły litanię do Matki Boskiej inne. – Święta Panno nad Pannami...
– Podróżni i kolejarska braci! – głosiły megafony. – Mówi do was zawiadowca stacji. Wysłaliśmy delegację po sekretarza Waldemara Kryngała. Wracajcie do domów, idźcie do roboty i szkół. Rozejdźcie się, proszę!
– Precz z komuną! Precz z Kryngałem! – zareagował wzburzony tłum.
(...) Po trzecim wezwaniu przycichło trochę. Zdawało się, że bojowy zapał gawiedzi ostygł. Z ludzkiej ciżby wymykały się grupki robotników, by zdążyć na zmianę, ale młodzież pozostawała podniecona ciekawością. Perony, przejścia i hol powoli pustoszały. Przed dworcem skupisko kobiet odmawiało różaniec. Jeszcze moment, a wszystko wróciłoby do normy. Wtedy w ulicach dojazdowych pojawiły się plutony szturmowe MO i kompanie ORMO, zaś od tyłu na stację wkraczało wojsko. W stronę rozmodlonych kobiet wystrzelono pojemniki z gazem. Huk odpalanych rac, żrący dym i nieludzki okrzyk przerażenia przemieszały się w straszny raban. Milicyjne dwuszeregi opasywały tłum, zwierały się, napierając, w ruch poszły szturmowe pały.
– Biją! – rozległy się pierwsze jęki.
– Jezus, Maria! – przebiegło przez tłum ostrzeżenie.
– Hitlerowcy, enkawudyści! – darli się bici. Nie dajmy się, rodacy! – huczały dworcowe głośniki. – Bandyci! Precz z komuną! – wyła młodzież.
– Na komitet! – zachęcał ktoś prowokująco. Brawurowy atak milicji zakończył się łatwym powodzeniem, bo z tyłu ciżby rzuciły się do ucieczki. W pomieszczeniach dworcowych prędko zabrakło miejsca dla wszystkich. W powietrzu unosił się gryzący zapach gazu, odgłosy zgiełku i trwogi, a na bruku zostały dwie kobiety, które nie mogły się podnieść. Na pełnym sygnale zajeżdżały karetki pogotowia.
Kazetenpowcy zdążyli opanować budynki i zatarasować wejścia od frontu. Milicja zajęła się wyłapywaniem szamocących się bezradnie manifestantów. Główne siły szturmowe w ochronnym ekwipunku przystanęły wzdłuż ścian, jakby wytraciły impet i chęć wgryzania się w mur. – Uwaga, kolejarze! – wołał milicyjny megafon. – Wzywamy do spokoju! Wracajcie do obowiązków!
– Oddajcie posąg świętej Katarzyny! – odpowiedziały dworcowe głośniki.
Milicja nie ma z tym nic wspólnego! To chuligański wybryk miejskich oprychów! Sprawcy zostaną ukarani! Uczynimy wszystko, żeby odnaleźć statuę świętej.
– Nie wierzymy!
– Przemówi do was członek KC, poseł na sejm, pierwszy sekretarz KW i przewodniczący WRN, powszechnie znany Waldemar Kryngał!
– Uuuu! Fiuuu! – odpowiedział pomruk i gwizdy.
– Precz z Kryngałem! Precz z komuną!
– Dość przemówień, dość obietnic, dość zwodzenia! – huczały głośniki.
– Chcemy prawdy, chleba i spokoju!
Tymczasem siły porządkowe zdążyły się przegrupować. Na opustoszały plac wjechały dziesiątki wojskowych i milicyjnych ciężarówek szczelnie okrytych brezentami. (...)

[Henryk W. Kordoń]