![]() | Jerzy Zysnarski |
Urodzony 29. 05. 1951 w Gorzowie. Studiował w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Poznaniu. Dziennikarz. Od 1971 r. pracował w redakcji „Gazety Lubuskiej” a następnie w „Ziemi Gorzowskiej” początkowo jako sekretarz redakcji a od 1991 jako redaktor naczelny. Od 1980 r. co tydzień na łamach „ZG” ukazuje się jego „Diariusz Gorzowski” podpisany pseudonimem Gambrinus. Wyspecjalizował się w historii regionu. Napisał bardzo wiele artykułów dotyczących przeszłości Gorzowa, część z nich weszła do książek. Jest autorem (przy współpracy Zbigniewa Millera) „Słownika gorzowskiego” ukazującego się w „Ziemi Gorzowskiej” od połowy lat 80-tych. Jest prezesem Towarzystwa Przyjaciół Archiwum i Pamiątek Przeszłości.
Wydał książki: „Madonna z Rokitna”, „Słownik gorzowski”, „Czarownice z Kobylej Góry”, „Kłodawa. dzieje pewnej wsi”. I dzieło życia „ENCYKLOPEDIĘ GORZOWA” .Obecnie dziennikarz niezależny.
O „Czarownicach z Kobylej Góry” Jeżeli ktoś liczył na to, że w „Czarownicach z Kobylej Góry Jerzego Zysnarskiego zetknie się na każdej stronie z jękiem trawionych ogniem wiedĄm, to się zawiedzie. Tytuł tej naprawdę wyjątkowej książki może zmylić każdego. Na książkę składają się cztery szkice, które odsłaniają nieznane i dotychczas przez nikogo niepublikowane, prawdziwe dzieje mieszczan gorzowskich i Gorzowa. — Tylko z powodu czysto komercyjnych nadałem tej książce taki tytuł. Nie jestem i wykształcenia historykiem. Jestem raczej publicystą, a historia Gorzowa zająłem się przypadkowo. Kiedy w stanie wojennym nie za bardzo można było swobodnie pisać o pewnych sprawach, szukałem tematów zastępczych. I tak przypadkowo sięgnąłem po stare publikacje historyczne, które jakimś przypadkiem trafiły na redakcyjny regał. Dowiedziałem się z nich bardzo wiele rzeczy o naszym regionie, co zaowocowało rozmaitymi „Kartkami z przeszłości". Z czasem do niektórych faktów nabrałem wątpliwości, zacząłem więc grzebać w różnych materiałach archiwalnych. Okazało się to dla mnie bardzo wielką przygodą - powiedział Jerzy Zysnarski, autor książki, a na co dzień redaktor naczelny „Ziemi Gorzowskiej". Byłem w „Lamusie" na kilku już spotkaniach z autorami różnych książek, ale tak zasłuchanej publiczności dawno w tym miejscu nie widziałem. On czarował, a my słuchaliśmy Bo i tak ciekawych rzeczy o Gorzowie nikt tutaj dawno nie opowiadał. (...) „Czarownice z Kobylej Góry” odsłoniły wiele nowych prawd o naszym mieście, podważając niektóre dotychczasowe opracowania na temat Gorzowa. CED, „Zaczarowana historia miasta”, „Ziemia Gorzowska” 2000 nr 10 Heksa ze Studni Czarownic (fragment książki „Czarownice z Kobylej Góry”) Jako pierwszą aresztowano żonę Simona Massina. Stało się na początku grudnia 1562 r. Właściwie nie wiadomo dlaczego. Żaden wcześniejszy fakt tego nie zwiastował. „Kronika miejskich pisarzy", zapoczątkowana ledwo przed rokiem przez Kaspara Fichtnera" — dziś nieocenione Ąródło wiedzy o tamtych czasach — temat ten zaczyna lakoniczną wzmianką: W sobotę po św. Andrzeju w tymże 62- gim roku Simonowa Massinina, mieszczka, została tutaj uwięziona, właśnie gdy jej mąż i jej zięć ze Strzelec odpowiadali na ratuszu i chcieli się prawnie bronić. W chwili, gdy oni z pewnym rajcą na ratuszu dobijali sprawę, pacholcy miejscy przynieśli ją na tragach na rynek. I do piwnicy z nią. Trochę się nie chce wierzyć, że w XVI w. noszono aresztantki, ale jak przetłumaczyć zapis in einen Bagkthroge... gethragenn? Może to by prototyp naszej, „więĄniarki”? Zresztą nieważne. Istotne, że w całym akapicie nie ma jeszcze słowa o czarach. Kolejne aresztowania nastąpiły w następny wtorek, póĄnym wieczorem, a właściwie nocą. Wprost z łóżek zostały wywleczone i uwięzione żony: Asmusa Müllera, Hansa Wernigke i Hansa Kóppe. Ledwie zdążyły wrócić do domu czy to z warzelni saletry czy z drewnianych kramów n na rynku. PóĄniej dołączyła do nich jeszcze pewna Kranina z Santoka wraz ze swą starą matką. Łącznie już sześć było kobiet pod kluczem i wciąż nie wiadomo za co. Wprawdzie tej samej nocy podmyło potężny mur przy Miedzianym Młynie [Kupffermuhle] (narożnik Fornalskiej i Obotryckiej), młynarz zaś cudownie ocalał, ale to chyba nie miało nic wspólnego z aresztowaniami. Nadal bowiem ani słowa o czarach. Dopiero w środę, też w nocy, wszystkie uwięzione kobiety zostały przesłuchane, zdaje się, że przy zastosowaniu łamania kości [Beinlichen yorhorett wordenn}. I zeznawały, że uczyniły bardzo dużo złego. Między innymi skrzywdziły Hansa Herrendorffa i dużo chorób mu zadały. Hans Herrendorff, jeden z najbogatszych ludzi w mieście (jego domy podczas katastralnego szacunku wyceniono na 300 kop groszy, co spowodowało — o czym póĄniej — spór z... superintendentem), pełnił swój urząd od co najmniej 1561 r. (wcześniej mamy wieloletnią lukę w informacjach o burmistrzach). Miał przed sobą jeszcze ok. 10 miesięcy życie, a że umarł po długiej chorobie, można się domyślać, że już chorował. Nie on jeden wszakże chorował i umierał, a przecież nikt wcześniej nie dociekał przyczyn „uroku". Dlaczego właśnie w tej chwili przyszło komuś do głowy zapolować na czarownice i dlaczego właśnie na te kobiety padł los? Spośród aresztowanych kobiet tylko Müllerową można zaliczyć do patrycjatu, czyli towarzystwa. Pozostałe familie raczej się nie liczyły. Hans Wernicke nie miał nawet swego domu i mieszkał w kamienicy Baltzera Fuchsa w dzielnicy św. Gertrudy. Jedynie więc dla Müllerowej można wymyślić jakąś logiczną teorię „oskarżenia". Bynajmniej nie szło jeszcze o młyny. Magistrat, jak i cała opinia miasta były przeciwne sprzedaży młynów, więc tym bardziej burmistrz nie wymyśliłby hecy, która byłaby na rękę margrabiemu. Tu musimy cofnąć się o rok, do początków listopada 1561 r., kiedy między burmistrzem a młynarzem doszło do pierwszych niesnasek na tle podwody, czyli powinności wystawienia zaprzęgu dla celów publicznych. Ową niechęć do takich świadczeń mogła powodować wizja nowych, wyższych podatków, o czym już od pewnego czasu huczało. O tym podatku będziemy mieli jeszcze okazję opowiedzieć. Niemniej rozgoryczenie nie mogło usprawiedliwiać odmowy wykonania obowiązków obywatelskich. Tymczasem w piątek po Omnium Sanctorum, burmistrz posłał do Müllera pachołka miejskiego imieniem Baltzer z informacją, że ma on jechać swym sprzężajem do Kostrzyna. Asmus, który był pijany i nie miał żadnej ochoty koni zaprzęgać, miast ewentualnie przez posłańca odpowiedzieć, co myśli o poleceniu burmistrza, co byłoby równie naganne, ale bezpieczniejsze, sam pobiegł do domu Herrendorfa i obrzucił go wieloma „niezdarnymi" - jak eufemistycznie pisze kronikarz - słowami. Burmistrz z kolei powiedział, że już go nauczy obywatelskich obowiązków i posłuszeństwa. Swój „występ" Miiller urządził zupełnie nie w porę, gdyż świadkiem „rzucania mięsem" było wielu zacnych ludzi na cmentarzu, który wówczas przylegał do Kościoła Mariackiego, a więc znajdował się na Rynku. Burmistrz nie mógł więc tej niesubordynacji puścić mimo uszu. Nazajutrz, w sobotę, Asmus został sądownie aresztowany i błagał o uwolnienie. W południe wybłagał. Został skazany na przeproszenie burmistrza i zapłacenie 4 talarów kary. Uczyniwszy to, podpisał wraz ze świadkami stosowny protokół w radzieckiej księdze. I być może ten incydent nie miałby żadnych innych następstw, bo gdy w lipcu 1562 r. młynarz zwrócił się do Rady o zezwolenie na odbudowę tartaku (młyna tartacznego), który znajdował się — to już co najmniej od 1403 r. — w sąsiedztwie Dalekiego Młyna, taką zgodę za odpowiednią opłatę uzyskał. A więc nikt się złośliwie nie odgrywał. Czas pokazał jednak. iż incydent sprzed roku miał swoje doniosłe konsekwencje. W każdym razie „proces” dowiódł, że choroba burmistrza miała związek z nadzwyczajnym wydatkiem na tak małej w końcu kwoty 4 talarów. Mówiąc już poważnie, nie można wykluczyć, iż owej jesieni, gdy Asmus starł się z burmistrzem, a zwłaszcza, gdy musiał zapłacić karę, wściekła małżonka mogła - i to w obecności świadków - posłać burmistrza ,,w diabły", ,,pożyczyć" mu mąk piekielnych lub innego podobnego choróbska. I to też mogłoby nie mieć żadnych następstw, w końcu w ten sposób przeklinamy się w złości niemal na co dzień, gdyby nie choroba burmistrza. Dlaczego więc nie aresztowano w pierwszej kolejności Mülleriny? Najprawdopodobniej Massinina aresztowana została przypadkowo lub z zupełnie innych powodów. Ktoś będąc świeżo po lekturze ,,Młota na czarownice" lub innej podobnej instrukcji, zadał Massininie ,,delikatne pytanie", czy przypadkiem nie zaczyniała chorób, ktoś może skojarzył to z ewentualnym przekleństwami Mül-leriny i... sprawa zaczęła żyć własnym życiem. Na dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem książę Jan przysłał z Kostrzyna swego nadwornego sędziego Jeorgena Kundtscha wraz mistrzem Ditterichenem, którego profesji możemy się domyślać. On to zapewne delikatnie popieścił kciuk Mulleriny przy pomocy śruby, iż ta, już bez większych oporów, przyznała się do tego, iż dała żonie Simona Massina 8 talarów za radę i pomoc w skrzywdzeniu burmistrza, za to tylko, iż ten jej męża ukarał 4 talarami grzywny. To nie żaden domysł, w ,,Kronice" wyraĄnie stwierdzono: derhalben, daf der Burgermeister ihren Mannę in gehorsam gethrieben, vnd 4 thaler straffvon ihm gen.honien. Cóż, kobiety nieraz gotowe są dopłacić, byleby tylko postawić na swoim, ale żeby zaraz czary...? Bomba wybuchła zaraz po nowym roku. 4 stycznia Asmusowa Müllerina — w tym momencie główna oskarżona w tym procesie — została uwolniona za skromną urfedą i poręką. |